T
o są prywatne dramaty. Ktoś poświęcił kawałek swojego życia, harował jak wół przez kilka lat, a później traci wpływ na losy firmy. Ludzie zazwyczaj się takimi rzeczami nie chwalą – mówi Michał Górecki, radca prawny specjalizujący się w tematyce start-upów. Tłumaczy na co zwrócić uwagę przy podpisywaniu umowy z funduszem VC, aniołem biznesu albo kontrahentem, by nie narazić się na kłopoty.
Wojciech Matusiak: Zdarza się, że założyciele startupów zawierają z funduszami VC albo aniołami biznesu niekorzystne umowy?
Michał Górecki: Tak. Często nie podejmują oni negocjacji, albo korzystają z pomocy prawników, którzy nie mają doświadczenia w tej „działce”. A wtedy łatwo pominąć w umowie kwestie, które wydają się błahe, a w dłuższej perspektywie okazują się najbardziej istotne. Z założenia startupowcy mają znacznie mniej wiedzy, kompetencji i doświadczenia, niż np. osoby reprezentujące fundusz venture capital.
WM: Na jakie kwestie trzeba zwrócić szczególną uwagę?
MG: Najczęstszy problem polega na tym, że zapisy umowy nie są zrozumiałe. W chwili podpisywania dokumentów może się wydawać, że coś jest nieistotne. Ale z czasem problem wychodzi. I uderza startupowców po kieszeni.
Fundusz VC może na przykład zastrzec sobie w umowie, że uzyska w momencie sprzedaży udziałów startupu z góry określoną stopę zwrotu z tej inwestycji.
Mogą to być przywileje likwidacyjne mówiące o tym, że fundusz dostanie np. 3-krotność tego, co zainwestował. A dopiero później z tej kwoty, która pozostanie, mogą czerpać właściciele i wspólnicy. Tego rodzaju przywileje są bardzo niebezpieczne. Jeśli nie znajdzie się wtedy jakaś superoferta kupna od inwestora branżowego, to fundusz VC, który ma nawet udział mniejszościowy, zgarnie wszystko ze stołu, a dla właścicieli czy posiadaczy opcji pracowniczych może już niewiele zostać.
WM: Jakie jeszcze pułapki mogą się znaleźć w umowach?
MG: Zapisy dotyczące przejęcia kontroli na startupem, gdyby nie zostały zrealizowane jakieś z góry określone ustalenia. Np. dotyczące strategii rozwoju.
Fundusz VC ma inną perspektywę, niż właściciele startupu. Może mu się opłacać połączyć jakieś dwa projekty, w które zainwestował. Albo przekierować ludzi do innego startupu, bo uzna, że ten drugi ma większe szanse na rozwój. Tymczasem właściciele chcą rozwijać biznes według swojego pomysłu.
WM: Dochodzi do konfliktu.
MG: Oczywiście dużo zależy od tego, z jakim funduszem ma się do czynienia. Czy to fundusz profesjonalny, działający etycznie. Niemniej zdarzają się takie historie, w których po mniej niż 18 miesiącach założyciel startupu przestaje być jego szefem. Na jego miejsce fundusz wstawia swojego człowieka. To zwłaszcza ryzyko w startupach, które się dynamicznie rozwijają, bo tam sytuacja zmienia się szybko. Jest większe ryzyko dla wiodącego założyciela, że straci stanowisko prezesa. Ale jest też mnóstwo drobnych przepisów szczegółowych, mniej spektakularnych, które wydają się nie mieć znaczenia. Ale z czasem okazuje się, że mają. Startuperzy po drugim czy trzecim przeprowadzonym projekcie to rozumieją. Ich świadomość potrzeby skorzystania z pomocy profesjonalistów przy negocjowaniu umów jest dużo wyższa.
WM: Zdarzają się takie sytuacje w Polsce?
MG: W Polsce takie historie nie trafiają zwykle na pierwsze strony gazet. Rynek startupów jest jeszcze mały, a ludzie zazwyczaj się takimi rzeczami nie chwalą. To są prywatne dramaty. Ktoś poświęcił kawałek swojego życia, harował jak wół przez kilka lat a później traci wpływ na losy firmy. I musi się przyglądać, jak nowy właściciel rozwija jego „dziecko”, podejmując czasami niezbyt rozsądne działania.
Za granicą przykładów nie brakuje, choćby Cisco Systems, obecnie jedna z największych firm IT na świecie. Zaczynała w I połowie lat 80-tych jako startup z przełomową wówczas techmologią uniwersalnych routerów sieciowych, założony przez małżeństwo Leonarda Bosack’a i Sandrę Lerner i operujący początkowo z kuchni w ich domu. W roku 1987 firma rosła i szybko potrzebowała pieniędzy, które dostała w następnym roku od Sequoia Capital. W 1990 roku obojga założycieli nie było już w spółce. Sandra została zwolniona, a Leonard odszedł w geście protestu razem z nią. Oboje sprzedali od razu swój większościowy udział za 170 mln USD. To dużo pieniędzy, ale obecna kapitalizacja giełdowa tej firmy to ok. 200 mld USD. Ktoś mógłby powiedzieć, że przynajmniej samej firmie nie wyszło to ostatecznie na złe, ale bywa różnie.
WM: Właśnie ruszył nabór do programu „Wsparcie prawne dla startupów”. W ramach projektu m.in. pańska kancelaria będzie udzielała startupom porad prawnych finansowych przez PARP. Jaka pomoc wchodzi w grę?
MG: Po pierwsze, w przygotowaniu prawnym firmy do procesu due diligence oraz negocjowaniu umowy inwestycyjnej. Można się po prostu na negocjacje z funduszem „uzbroić” we własnego prawnika, który został zweryfikowany w konkursie PARP. To gwarancja posiadania wiedzy i doświadczenia w tym zakresie.
Po drugie, prawnik może zająć się analizą lub przygotowaniem własnego wzoru umowy, które startupy zawierają z kontrahentami i jej negocjowaniem. Chodzi o profesjonalne przygotowanie do sprzedaży produktów bądź usług albo umów współpracy z dużymi firmami. Korporacje coraz częściej są zainteresowane współpracą ze startupami.
Po trzecie, stratup który się zakwalifikuje do programu będzie miał 5 godzin swobodnych konsultacji prawnych, które można przeznaczyć do omówienia dowolnych problemów z jakimi styka się na co dzień.
WM: Jakie błędy popełniają właściciele startupów podpisując umowy z kontrahentami albo korporacjami?
MG: Przykładowo nie uwzględniają możliwości zmiany cen swojego produktu albo usługi w związku z nieprzewidzianymi wydarzeniami, np. zmianą kosztów realizacji projektu wynikającą ze wzrostu cen komponentów, kosztów zatrudnienia personelu.
Do tego w umowach mogą być sankcje, albo drapieżne zapisy, które stawiają startup w bardzo niekorzystnej sytuacji – poddają go w praktyce całkowitej kontroli drugiej strony. W tym celują często korporacje.
Mamy do czynienia z całym szeregiem problemów na wielu poziomach i konstrukcji całej umowy. Nie pomagają też nieprecyzyjne przepisy obowiązujące w Polsce.
Przy braku doświadczenia właścicieli startupu mogą oni po prostu nie wiedzieć, jakie będą konsekwencje tego, co podpisują. To nie zawsze jest kwestia nieuczciwych zamiarów drugiej strony. To nie jest zarzut wobec startuperów, bo to nie ich działka. Od tego są doradcy prawni.
WM: Jak można się zgłosić do programu PARP „Wsparcie prawne dla startupów”?
MG: Wnioski są składane tylko elektronicznie. Nie ma nadmiernej biurokracji. Do tego my pomagamy takie wnioski przygotować. Natomiast dużym ograniczeniem jest pula środków, która wynosi 500 tys. zł. Kto pierwszy ten lepszy.
Wywiad opublikowany dn. 6 sierpnia 2018 r. na łamach portalu internetowego „Generacja Smart”
https://generacjasmart.pl/2018/08/06/michal-gorecki-wywiad/